Film kontra książka. Dlaczego lepiej czytać niż oglądać na ekranie?
Od lat trwa spór między miłośnikami kina a czytelnikami - co bardziej pobudza wyobraźnię: film czy książka?
W epoce streamingu, niekończących się premier kinowych i skróconej uwagi coraz częściej zapominamy, że czytanie jest jednym z ważniejszych doświadczeń, które uczy nas koncentracji i pobudza wyobraźni. Film podaje obrazy na tacy, podczas gdy książka zachęca, byśmy je sami stworzyli w głowie. To różnica subtelna, ale fundamentalna.
Badania dr. Sebastiana Suggate’a z Uniwersytetu w Yorku pokazują, że po obejrzeniu filmu nasza zdolność do wyobrażania sobie nowych obrazów jest chwilowo obniżona. Uczestnicy jego eksperymentu, którzy wcześniej czytali książkę, szybciej i trafniej tworzyli wizualne skojarzenia. Oglądanie filmu czy serialu, nawet jeśli dostarcza przyjemności, osłabia aktywność tych partii mózgu, które odpowiadają za kreatywne myślenie. To niewielki efekt, trwający zaledwie kilkadziesiąt sekund, ale jak zauważa badacz w skali lat może prowadzić do trwałego spadku zdolności imaginacyjnych.
Nie znaczy to, że kino jest wrogiem literatury. Oba światy od zawsze się przenikały i inspirowały, jednak ich wpływ na odbiorcę pozostaje różny. Film działa jak błysk - uruchamia emocje, przyspiesza tętno, wciąga rytmem montażu i muzyką. Książka wymaga ciszy, skupienia i własnego zaangażowania. Pozwala wniknąć w psychikę bohaterów, śledzić ich myśli i lęki, a nie tylko oglądać ich z zewnątrz.
Dlatego tak wiele ekranizacji, nawet tych znakomitych nie jest w stanie oddać tego, co dzieje się między słowami. W „Wielkim Gatsbym” z Leonardo DiCaprio brakuje melancholii i subtelności Fitzgeraldowskiego języka, w którym rozczarowanie amerykańskim snem miesza się z poetyckim zachwytem nad przemijaniem. W „Lśnieniu” w reżyserii Stanley Kubrick stworzył wizualny majstersztyk, lecz pozbawił historię głębi powieści Stephena Kinga, w której prawdziwy horror rodzi się nie z duchów, ale z ludzkiej samotności i uzależnienia. „Pachnidło” autorstwa Patricka Süskinda na ekranie błyszczy formą, ale dopiero w książce zapach staje się doświadczeniem niemal fizycznym, halucynogennym snem.
Podobnie jest z „Władcą Pierścieni” Tolkiena. Peter Jackson nakręcił epickie widowisko, ale jego filmy skupiają się na walce dobra ze złem, podczas gdy oryginalna powieść opowiada o micie i duchowej przemianie człowieka. W „Sto latach samotności” Gabriela Garcíi Márqueza magia nie potrzebuje efektów specjalnych wystarczy jedno zdanie, byśmy znaleźli się w świecie, gdzie czas stoi w miejscu. Kino, choć potężne, ma często trudność z przeniesieniem na ekran wszechogarniającego języka literatury.
Takich przykładów jest wiele. „Igrzyska śmierci” autorstwa Suzanne Collins, które w filmie stały się widowiskiem o przemocy, w książce są przede wszystkim studium buntu i moralnego niepokoju. Nawet klasyczny dreszczowiec „Zabić drozda” pisarki Harper Lee, w ekranizacji z Gregorym Peckiem, traci dziecięcą perspektywę to właśnie wewnętrzny głos Scout czyni powieść tak poruszającą.
Wszystkie te tytuły pokazują jedno: ekranizacja nigdy nie zastąpi aktu czytania, bo obraz jest tylko interpretacją, a nie doświadczeniem. Książka zachęca do skupienia, ale też odwagi, by wejść w cudzy świat bez przewodnika. Może dlatego, jak mówił Umberto Eco, „czytanie jest formą wolności”.
W świecie, który coraz szybciej nam podpowiada, co mamy widzieć i czuć, sięgnięcie po książkę staje się gestem sprzeciwu wobec „gotowego” świata. Bo choć kino pozwala zobaczyć, to literatura pozwala spojrzeć w głąb siebie.